|
Ksiądz Arcybiskup Bolesław Pylak powitał mnie w swoim lubelskim mieszkaniu w domu dla emerytowanych kapłanów. Trudno byłoby odgadnąć, że ma osiemdziesiąt trzy lata; jest wciąż czynny, wręcz bardzo zajęty, pisze i wspomaga kolegów księży w ich pracy duszpasterskiej. W latach siedemdziesiątych był metropolitą ordynariuszem lubelskim oraz Wielkim Kanclerzem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W roku 1977 otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a profesora zwyczajnego w roku 1987. W czasie studiów, a i później, spędził sporo czasu za granicą: we Francji, w Belgii, we Włoszech, w Szwajcarii, w Niemczech. Ze swoich podróży przywoził również wiadomości na temat różnych metod leczenia chorób. Pozostawał zawsze otwarty na prawdę, z ciekawością i pasją wydobywając ją z szerokiej oferty naukowej i filozoficznej, z jaką stykał się w świecie. Interesuje się radiestezją, bioenergoterapią, homeopatią i te właśnie zainteresowania księdza arcybiskupa stały się punktem wyjścia dla naszej rozmowy.
Witam Księdza Arcybiskupa i bardzo się cieszę, że mam okazję rozmawiać z autorem bardzo interesującej książki zatytułowanej „Poznawać w świetle wiary”. Jej lektura zainspirowała mnie do rozmowy, gdyż porusza w niej Ksiądz tematy, o których raczej się nie mówi w świecie oficjalnej nauki, także medycyny. Ksiądz Arcybiskup jest przykładem osoby, która otwarcie zainteresowała się radiestezją oraz korzystała z pomocy homeopatii, nie bacząc na powszechnie panujące opinie na temat tych dziedzin. Czego trzeba człowiekowi, żeby zdecydował się na taki krok?
Otóż po czterdziestym roku życia zacząłem mieć kłopoty ze zdrowiem. Jedno schorzenie pociągało za sobą następne. Lekarze robili, co w ich mocy, ale ze zdrowiem było coraz gorzej. Pojawiły się zakłócenia snu. Wstawałem rano zmęczony. Pewnego dania odwiedził mnie znajomy franciszkanin, który posługiwał się wahadełkiem. Stwierdził, że pod miejscem, na którym śpię płyną cieki wodne, których wibracje rozstrajają mój organizm. Wziąłem wahadło do ręki i odnalazłem miejsce w pokoju, gdzie bezpiecznie mogłem ustawić swoje łóżko. Zacząłem normalnie spać. Tak zaczęła się moja przygoda z wahadłem i moje zainteresowania radiestezją oraz niekonwencjonalnymi metodami leczenia. Wielokrotnie potem korzystałem z pomocy medycyny alternatywnej.
(...)
Dlaczego się nie przyznają?
Pewien mój znajomy lekarz, profesor medycyny, powiada tak: „Ja korzystam z wahadła, ale nie mówię kolegom, bo by mnie zadziobali”. Przypominam sobie też młodą lekarkę, mającą takie właściwości. Pewien młody lekarz szczerze powiedział, że nie zajmuje się alternatywnymi metodami leczenia, bo chodzi mu o własną karierę. Jesteśmy pod tym względem jeszcze bardzo zacofani. Bo na przykład w Ameryce medycyna alternatywna staje się równoległa do medycyny konwencjonalnej. W każdym razie na 75 Wydziałach Lekarskich wprowadzono wykłady z tej medycyny. Mam tutaj podręcznik, bardzo wartościowy: Podstawy medycyny komplementarnej i alternatywnej, którego autorami są lekarze Wayne B. Jonas i Jeffrey S. Levin i adresują go do lekarzy, a pozycję tę wydało krakowskie wydawnictwo Universitas , w 1999 roku. W wielkim streszczeniu autorzy przekazują w niej wiadomości o rozmaitych systemach medycyny alternatywnej. Jest tu medycyna chińska, tybetańska, indyjska, z obszaru Amazonii, jest medycyna tzw. energetyczna. Słowem, mamy tu przegląd całości, i gdyby tak wprowadzić wykłady z owych wielowiekowych systemów medycznych na naszych uczelniach, to młodzi lekarze mieliby już jakieś pojęcie na ten temat, bo dotychczas go, niestety, nie mają.
(...)
Czy w zetknięciu z różnymi kulturowymi wydaniami alternatywnych sposobów leczenia nie grozi człowiekowi wewnętrzna rozterka natury światopoglądowej?
Podam konkret. W Niemczech istnieje medycyna antropozofów, z której korzystałem. Antropozofia jest mieszaniną chrześcijaństwa w wydaniu protestanckim i medycyny Dalekiego Wschodu. Też czytałem negatywne opinie na temat tej medycyny, a przecież z niej korzystałem, więc mam dowody praktyczne na jej działanie. Lekarz powiedział mi: zostawmy filozofię na boku. Jesteśmy na płaszczyźnie medycyny. Leczymy metalami. Żadnej chemii. Mają teraz swoją wyższą szkołę medyczną w Niemczech. Zgłosiło się do niej setki kandydatów, a wybrano kilkadziesiąt osób. Tak więc uważam, że to co dobre, należy przyjmować, a co nie, odrzucać.
Tekst jest fragmentem artykułu, który w całości znajdą Państwo w numerze 3/2004 kwartalnika "ZWIERCIADŁO MEDYCYNY".
Rozmawiała Marta Figura
autorzy zdjęć: Marta Figura
|