Przeżyć dzień ...Wchodząc do szpitala na nowo zrozumiałem, że jest jakaś wewnętrzna jedność czy komunia chorych. Świat chorych to jest bardzo specjalny świat, przez który prawie wszyscy ludzie w jakimś okresie życia się przesuwają, a niektórzy spędzają w nim długie lata. Świat gorączki, bicia serca, potów, bólów, bezsiły i całkowitej zależności. Świat samotności trwającej miesiącami, samotności albo też gromadnego życia na salach szpitalnych. Na stoliku przy łóżku przecięta cytryna, jakieś wafelki, pół szklanki zimnej herbaty, a w łóżku pod kołdrą czy kocem ciało któregoś z nas. Boleśnie przecięte i zszyte po ciężkiej operacji, rozgorączkowane, opuchnięte albo w plamach i wrzodach jakiejś skórnej choroby. Właściwie to wszystko jedno, czy ono jest moje, twoje, jego czy jej.
...Chory jest jak miasto otwarte po kapitulacji. Nowe życie wejdzie w niego różnymi drogami, wchłaniać je będzie całym ciałem, wszystkimi porami skóry.
...Dualizm psychologiczny tutaj maleje. Na łóżku leży cały człowiek, a nie tylko kilkadziesiąt kilogramów ciała. Dusza czuje bardziej niż kiedykolwiek, że jest z ciałem związana i od niego zależna. Ciało jest mniej cielesne przez jakąś godność choroby i cierpienia. Chory jest bardziej jeden niż człowiek zdrowy, w którym tak często mieszka obok siebie dwóch; a nieraz i więcej ludzi.
Nie wiem, jak wygląda w szpitalu życie duchowe ludzi niereligijnych. Chrześcijanin, jeżeli chce, może się tu nauczyć dwu najbardziej zasadniczych dla niego spraw - prawdy i współczucia. Prawda, w pobożnym języku niemile pokorą zwana, bierze chorego w posiadanie zaraz na progu izby przyjęć... Chorzy lubią opowiadać o swoich osiągnięciach i pracach, ale w szpitalu to brzmi jak przechwałka przedszkolaka, że mój tatuś jest konduktorem. Co z tego, że ktoś wybudował dom, jeżeli teraz woła o basen. W szpitalu każdy jest sobą i nic więcej nie reprezentuje.
Szpitale nie są składnicą złomu i odpadków, ale instytucją, przez którą przesuwa się z małymi wyjątkami całe społeczeństwo. Choroba jest normalnym składnikiem ludzkiego życia. Prawie każdy wcześniej czy później wchodzi boso w szpitalny świat.
...rekolekcje zamknięte dla osób chronicznie chorych... Co mówić tym, którzy codziennie od rana do nocy, a często i przez całą noc przeżywają dramat swojej nieużyteczności, którym otoczenie tak często daje do zrozumienia, że są ciężarem, ludziom tak wypełnionym cierpieniem, że się być zdają już samym cierpieniem. Bałem się więc, a tymczasem okazało się, że to były najłatwiejsze i chyba najradośniejsze rekolekcje w moim życiu... wszystko było niesłychanie realne, proste. W takich sytuacjach prawda staje się ogromnie bliska i konkretna, dotyka się jej dłonią, drży w słowach. Nie było po prostu żadnej odległości między Chrystusem a nimi. Nie trzeba Go im było przybliżać, był między nimi i w nich. Msza św. wśród tych wózków, foteli i noszy stała się czymś prostym, zrozumiałym i koniecznym. Krzyż Syna Bożego nie przerażał ani wątpliwości nie budził. Swój między swoimi.
...Oczywiście z rekolekcji tych najwięcej skorzystałem ja. Sam jeden mówiłem do nich wszystkich, ale oni wszyscy mnie jednego uczyli.
...Trzeba sobie powiedzieć, że idziemy razem. Dlatego musimy sobie wzajemnie pomagać. Mnie powinno bardzo zależeć na tym, żeby wszyscy stawali się lepsi. Tak jak to robili pierwsi chrześcijanie, którzy się wzajemnie zachęcali do dobrego, dodawali sobie odwagi w cierpieniu, w smutku, w sposób szczery, prosty, nie sztuczny. Trzeba ogromnej delikatności w tych rzeczach. Bo jeśli ktoś przychodzi komuś pomagać w sprawach wewnętrznych, a jeszcze go nie dosyć kocha, nie dosyć rozumie, to wtedy mogą wyjść straszne rzeczy. Jeżeli do matki - która boryka się z życiem, ma sześcioro dzieci i dowiaduje się od lekarza, że ma gruźlicę i jest na skraju rozpaczy - przyjdzie pobożna siostrzyczka czy jakaś pani pobożna i zacznie jej tłumaczyć: "No widzisz, pogódź się z wolą Bożą, bo Bóg daje krzyżyki..." - to wtenczas chciałoby się ją wziąć za kołnierz, wyrzucić... Nie można w ten sposób, nie można... Trzeba najpierw zrozumieć, co ta kobieta cierpi, trzeba z nią współczuć, zrozumieć i dopiero wtedy, delikatnie, z największą ostrożnością dotykać, bo to są rany. To są straszne rany, straszne cierpienia. Więc nie gospodarzyć sobie w cudzych duszach. Straszną jest rzeczą ten brak jakiejś delikatności wśród zakonnic, wśród księży, wśród tych ludzi niby duchownych, ludzi dobrej woli, co chcą innymi kierować...
...Przeżywanie choroby jest czynem, jest jakimś dziełem niemałej wagi. Ludzie zdrowi, a nieraz i sami chorzy czasem uważają, że okres choroby jest okresem bierności i bezczynności, że chory człowiek jest niepożyteczny i nieproduktywny. Dzieje się tak, ponieważ dzisiejszy świat nauczył się wszystko oceniać według materialnych korzyści, chce każdą korzyść obliczyć według ceny, miary lub wagi. Dlatego ludzkość przypomina społeczeństwo termitów, a tymczasem są inne wartości, które nie mają cenników ani nie dają się zmierzyć. Są to wartości moralne i duchowe. Każdy człowiek niezależnie od wieku, zawodu, majątku, wykształcenia i stanu zdrowia musi wykonać jeden najważniejszy czyn, a mianowicie musi przeżyć dzień... Wyjść naprzeciwko nadchodzącego dnia, wynurzającego się z tajemnicy niebytu i ciemności, przyjąć go z ręki Stwórcy. Ten dzień z wdzięcznością przeżyć, kładąc na nim znaki miłości i ofiary, aby go znów oddać Bogu, w którego ręku leży tajemnica całej przyszłości, to największy czyn człowieka.
...Życie tu na ziemi jest krótkie i mizerne. Może już jest ścięte drzewo, z którego zrobią moją trumnę. Wolno mi tak pisać, bo jestem chory i nie liczę na długie życie. Ciało zgnije, robaki je będą jadły. Wiem jednak, że moja dusza będzie żyła. Zniszczyć i zgnić może tylko to, co jest z ciała, ale mojej myśli, woli i miłości, tego wszystkiego, co w duszy jest, robak nie ugryzie. Jeszcze i dlatego jestem pewny, że dusza moja będzie żyła po śmierci, bo Pan Jezus sam wiele razy o tym zapewniał.
|